Ze Zbigniewem Ziobrą, szefem sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego, rozmawia Mikołaj Wójcik
Panie pośle, 120 tys. głosów uzyskanych w wyborach zobowiązuje?
- Bardzo - wobec wyborców, którzy mi zaufali oczywiście. Ale to już było. Teraz toczy się inna kampania, równie ważna dla Polski.
Inna, a jakby ta sama. Przecież różnica między kampanią parlamentarną a prezydencką w odbiorze społecznym jest chyba tylko taka, że dziś już znamy wyniki jednych wyborów. Argumenty pojawiają się niemal te same...
- Różnica polega choćby na tym, że kandydat na prezydenta, by wygrać, musi odwołać się do znacznie szerszego elektoratu niż partyjny. Tu mamy już ewidentną rywalizację dwóch różnych wizji Polski - prospołecznej, chrześcijańskiej Lecha Kaczyńskiego z liberalną Donalda Tuska. To kwestia innych wrażliwości.
Wrażliwość polityków PO chyba ostatnio jakby zmalała. Trudno sobie np. przypomnieć choćby jedno zdanie Bronisława Komorowskiego z ostatniego tygodnia, które nie byłoby ostre, wręcz agresywne wobec PiS. A to przecież Was oskarżano o agresywną kampanię.
- I to ze wszech miar niesłusznie. Bo czy domaganie się programu gospodarczego od rywalizującej partii to agresja? Mieliśmy i wciąż mamy uzasadnione podejrzenie, że PO specjalnie ukrywała swój program.
Zwraca się uwagę, że z reguły partie liberalne w Europie mają poparcie rzędu 10-12 proc., więc my mamy do czynienia z olbrzymim sukcesem liberałów w Polsce.
- Tylko proszę zwrócić uwagę, że na Platformę zagłosowało wiele osób wcale niepopierających rozwiązań liberalnych! Wszystko przez to, że zamiast wystąpić ze swoim prawdziwym programem, PO wywiesiła na sztandarach hasła populistyczne, takie jak likwidacja immunitetów poselskich czy ogólnie przywilejów władzy. O gospodarce było cicho.
A PiS-owi zależało, żeby było głośno...
- Nam zależało, by ktoś, kto tyle mówi o przejrzystości, jasności w życiu publicznym, nie prowadził kampanii samymi chwytami marketingowymi. Im więcej mówiło się o konkretach kryjących się pod hasłem "3x15", tym niższe były notowania Platformy.
Dziś sytuacja z tymi notowaniami się powtarza. Z dnia na dzień widać, jak maleje dystans między głównymi kontrkandydatami.
- I stąd też pewnie to nasilenie złości i agresji w sztabie PO, także u samego Donalda Tuska. Trwa również pewnie jakieś nerwowe poszukiwanie strategii, która nie powodowałby spadku poparcia. Stąd jeszcze niedawno apel o powstrzymanie się od formowania rządu do czasu rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich, a już teraz nawoływanie do rozmów. Ale znów - nic o gospodarce. O rzeczach programowych w liście Jana Rokity do Kazimierza Marcinkiewicza nie ma ani słowa.
Jest za to wzmianka o otwarciu i udostępnieniu archiwum IPN. Tymczasem Tusk deklaruje, że gdyby cofnął się w czasie do 4 czerwca 1992 roku, to tak jak wtedy zrobiłby wszystko, by powstrzymać akcję rządu Jana Olszewskiego, ministra Antoniego Macierewicza. Nie ma tu sprzeczności? Przecież ich odwołano właśnie za rozpoczęcie ujawniania tych archiwów.
- Pierwsze pytanie: czy to nie jest tylko kolejne hasło na użytek kampanii, co z niego zostanie po wyborach. I drugie, ważniejsze - o wiarygodność. Tusk jest bodajże jedynym kandydatem, który nie ujawnił swojej teczki, choć sam o to apelował. W odpowiedzi na ten apel Lech Kaczyński ujawnił wszystkie dokumenty - o tym, jak inwigilowała go SB, jak był internowany. Brak takiego ruchu u kandydata PO jest dla mnie niezrozumiały. Kłóci się z zasadami, których respektowania Platforma Obywatelska domaga się od wszystkich dookoła.
Dziękuję za rozmowę.